Z dr inż. Jarosławem K. Nowakowskim o tegorocznej akcji monitorowania przelotu ptaków w ramach Programu Badawczego Akcja Bałtycka rozmawia Barbara Mudlaff.
- Akcja Bałtycka co roku wiosną i jesienią dokumentuje wędrówki ptaków na wybrzeżu Bałtyku. I tak się dzieje nieprzerwanie od 1961 r. Nawet sytuacja epidemii koronawirusa SARS-CV-2 w kraju nie zatrzymała obserwacji ptasiej migracji, przynajmniej na Mierzei Helskiej…
- No nie mogliśmy przerwać naszych badań, patrzy na nas historia (śmiech). Trochę, żartuję, a trochę, może to brzmi patetycznie, mówię poważnie. Obserwacje i chwytanie ptaków na Półwyspie Helskim, w ramach tak zwanej Akcji Bałtyckiej rozpoczęły się jesienią 1961 roku. Od 1963 ruszyły tu badania wiosenne i szybko się okazało, że właśnie wiosna jest na Północnych Kaszubach ciekawsza z tego punktu widzenia. Dlatego od tego roku wiosenne obozy naukowe działają tu bez jednego roku przerwy! Prawie 60 lat. Ponad 70% obecnie żyjących Polaków urodziło się w czasach Akcji Bałtyckiej na Półwyspie Helskim. Jak się mój 9 letni wnuk zapyta: "dziadku, a jak to było przed Akcją Bałtycką?", to ja mu odpowiem "Nie wiem kochany, nie pamiętam". Bo ja się urodziłem w 1965. Akcji nie przerwały ponure wydarzenia roku 1970 na wybrzeżu, mroczne czasy stanu wojennego. To my się teraz nie mogliśmy przestraszyć SARS-CV-2. Wyszlibyśmy na mięczaków. Ale prawdą jest, że wirus pokrzyżował trochę nasze plany. Planowaliśmy na tę wiosnę badania również na drugiej stacji – Bukowo-Kopań, położonej w Zachodniopomorskim. Ona działa "tylko" 40 lat i już miała przerwy. Więc postanowiliśmy nie rozdrabniać sił i za wszelką cenę utrzymać pracę stacji Hel koło Kuźnicy. Z badań wiosennych w Zachodniopomorskim w tym roku zrezygnowaliśmy.
- Co się zmieniło w funkcjonowaniu terenowej stacji obrączkowania ptaków wKuźnicy w tym sezonie? Jakie nastroje towarzyszą zespołowi?
- Pozornie wszystko wygląda normalnie. Ale tu muszę zaznaczyć jedną rzecz. Nasz zespół naukowo-techniczny, pracownicy Uniwersytetu Gdańskiego to tylko 2 i 3/4 etatu. Z reguły udaje nam się zdobyć pieniądze na zatrudnienie dwu, trzech osób z różnych grantów, ale nawet te 5 - 6 osób ma różne zadania, nie tylko obserwacje w terenie, nawet nie głównie to. Jest dydaktyka ze studentami, prowadzimy badania w Afryce i w Ameryce, wyniki ktoś musi opracowywać i publikować. Akcja Bałtycka to też wielkie przedsięwzięcie logistyczne, trzeba zorganizować przetargi, zaopatrzenie, transport. Mnóstwo papierkowej roboty. Obsługa stacji terenowej to 4-6 osób. Jak więc normalnie działa stacja? Opiera się głównie na wolontariuszach, często osobach od lat z nami współpracujących, z ogromną wiedza i doświadczeniem, z uprawnieniami do pracy z dzikimi ptakami. Takich osób z całej Polski jest kilkaset, najczęściej wspomagają nas przez kilka, góra kilkanaście dni w roku. W czasie urlopu, w ferie. Normalnie jest więc u nas ciągły ruch, ktoś przejeżdża, ktoś wyjeżdża. W tym roku to nie było możliwe. Mieliśmy już rozpisany grafik, kto kiedy ma być, nad tym pracujemy zawsze już kilka miesięcy wcześniej. I w połowie marca musieliśmy anulować całe te zapisy. Postawiliśmy warunek: przyjmujemy wolontariuszy na okresy przynajmniej miesiąca. I proszę sobie wyobrazić, że znaleźliśmy dwie osoby na całe dwa miesiące i kilka na pierwszy lub drugi miesiąc. Oczywiście sami też częściej bywamy w terenie. A poza tym wszystko normalnie, jak w całej Polsce. Płyny odkażające, maseczki, szczególne środki ostrożności. Ponieważ ludzie na stacji mają bardzo mały kontakt z osobami z zewnątrz, nawet z rodzinami, wiec ja myślę, że stacja Hel koło Kuźnicy jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie w czasach pandemii. A nastroje? Świetne. Bliski kontakt z przyrodą świetnie wpływa na psychikę. Wszyscy byli pozamykani w domach, a my paradowaliśmy sobie po lesie, w ramach obowiązków służbowych (śmiech). Żyć, nie umierać.
- Na czym polega monitoring ptaków?
- Najważniejsze to nie zmieniać metody. Żeby wyniki z kolejnych lat były porównywalne. I my stosujemy te same metody, które opracowano 60 lat temu. Do tego doszły nowe technologie, badania genetyczne, geolokatory zapisujące pozycję ptaka w czasie wędrówki. Ale podstawowe działania na stacji Hel są takie same jak w roku 1963: Mamy około 60 specjalnych sieci do bezpiecznego chwytania ptaków. Sieci są sprawdzane co godzinę, od świtu do zmierzchu, schwytane ptaki przynosi się do bazy, obrączkuje, mierzy, waży i po kilku minutach wypuszcza. Dziennie przez nasze ręce przewija się od kilkudziesięciu do pół tysiąca ptaków. Wyjątkowo może być ich nawet ponad tysiąc w ciągu doby, ale taki "nalot" nie zdarza się każdego roku.
- Jak wygląda do tej pory przelot ptaków? Jakie gatunki wpadają w sieci?
- Króluje jak zwykle rudzik, mały szarooliwkowy ptaszek z rudą piersią. Dobrze go zna każdy, kto ma ogród, albo lubi spacery po lesie. Ale po kolei. Ponieważ w zasadzie nie było zimy, przelot gatunków zimujących najbliżej, w Polsce, albo w północnych Niemczech, zaczął się bardzo wcześnie. Sikory, dla przykładu, wędrowały już w lutym, na długo przed tym jak rozstawiliśmy nasze sieci. Ich przelot wiec nam umknął. W ostatnich latach to niemal żelazna reguła, która sama w sobie też nam sporo mówi o zmianach w kalendarzu przyrody. Potem, z końcem marca zaczęły pojawiać się ptaki migrujące z nieco większej odległości, z Francji, Grecji, z obszaru śródziemnomorskiego. To kosy, które zresztą zaczynają nieśmiało zimować również na Kaszubach, drozdy, śpiewaki, właśnie rudziki. Te gatunki zachowały więcej "rezerwy" i stawiły się mniej więcej o czasie. Wiadomo, czym z większej odległości ptak wędruje, tym większą ostrożność musi zachować. Trudniej mu przewidzieć jakie warunki zastanie na lęgowisku na Północy, a ryzyko porażki jest z reguły też wyższe. To że ptak poleciał dalej nie wynika z jego widzimisię, wędrówka jest zawsze niebezpieczna i ptaki wędrują tak blisko jak to tylko możliwe. Jeśli jakiś gatunek leci dalej, to znaczy, że do przetrwania potrzebuje cieplejszych warunków – mówiąc w skrócie. Więc nagły powrót zimy, bardziej prawdopodobny w kwietniu, stanowi dla niego szczególnie duże ryzyko. Ta reguła dotyczy w szczególności naszych najdalszych migrantów, tych ptaków, które wędrują aż za Saharę. One przybywają najpóźniej i bez związku z tym czy zima w Polsce była surowa czy ciepła. Te gatunki właśnie zaczęły się pojawiać – muchołówki, piecuszki, świstunki. W pierwszych dniach maja przyleciały pierwsze jaskółki. Generalnie, rok jest dość typowy, zarówno czas przelotu, jak i liczebność ptaków na zwykłym poziomie.
- Czy jakieś rzadkie okazy odwiedziły Kaszuby Północne tej wiosny?
- Kaszuby Północne, a szczególnie Półwysep Helski, to obszar wyjątkowy w skali Europy pod względem możliwości zobaczenia niezwykłych ptaków. Dlatego miejsce to ściąga poszukiwaczy rzadkich obserwacji z całego kraju i coraz częściej z zagranicy. Można powiedzieć, że na Półwyspie tak zwane "rzadkości" są bardzo częste. Nie inaczej jest w tym roku. Wymienię tylko dwie obserwacje. 12 kwietnia na południe od Pucka obserwowano orła cesarskiego. To pierwsza obserwacja tego gatunku w historii na Pomorzu. Wcześniej stwierdzono dwa osobniki dzięki temu, że miały założone nadajniki satelitarne, ale nikt ich nie widział. Orzeł cesarski nie lęgnie się w Polsce, jest to gatunek bardziej południowo wschodni. Najbliżej, ale nielicznie można spotkać go na Słowacji, liczniejszy jest nad Wołgą, w pobliżu Morza Kaspijskiego, w okolicach Kaukazu. Wędruje głównie w kierunku Indii, rzadziej do Afryki, więc do Polski, szczególnie na Kaszuby, jest mu całkiem nie po drodze. Druga obserwacja dotyczy jaskółki rudawej, typowego gatunku śródziemnomorskiego, zimującego w Afryce subsaharyjskiej. Najbliżej nas gnieździ się na południu Rumunii. Tymczasem 28 kwietnia jeden osobnik był widziany nad Kuźnicą. Zabłądził o przynajmniej jakieś 1000 km. Było to dopiero 16 stwierdzenie tego gatunku na terenie Polski w historii.
- Jakie plany macie Państwo na akcję jesienną?
- W dzisiejszych czasach trudno coś planować, trudno mówić "na pewno". Od 1961 roku jesienią prowadzimy dwie stacje terenowe: Mierzeja Wiślana, koło Krynicy Morskiej i Bukowo-Kopań, o której już wspominałem. Zrobimy wszystko, żeby obie stacje pracowały bez zakłóceń, można powiedzieć normalnie, jeśli to słowo jest w dzisiejszych czasach adekwatne. Ale konkretne decyzje będziemy podejmować w czerwcu, kiedy sytuacja epidemiologiczna na lato będzie bardziej klarowna. Jesienią działa zresztą 5 innych stacji pracujących według wypracowanych na Akcji Bałtyckiej metod. Dwie są zlokalizowane w centralnej Polsce, jedna przy granicy z Białorusią i po jednej w Karpatach i Sudetach. Blisko ze sobą współpracujemy. Razem tworzymy sieć monitorującą przeloty ptaków w dużej skali. Taki system wczesnego ostrzegania. Pomijając nasze własne plany, chodzi o to, żeby jak najwięcej z tych stacji pracowała tej jesieni, żeby system się nie załamał. Przecież z powodu pandemii nie przestaliśmy mierzyć temperatury powietrza. Nie możemy też przestać monitorowania przyrody, tym bardziej że zachodzą w niej szybkie i niekorzystne zmiany. Pandemia minie za kilka miesięcy, a ze zmianami klimatu, z załamaniem się równowagi w przyrodzie będziemy się zmagać przez dziesięciolecia. Nie trzeba być specjalistą, żeby to zauważyć, również tu, u nas, na północnych Kaszubach. Brak prawdziwej zimy może nie wszystkich martwi, ale susza daje się poważnie we znaki rolnikom, a więc poprzez ceny żywności – nam wszystkim. Zakwity sinic w Bałtyku, załamanie się populacji niektórych ryb – przykłady można by mnożyć. Żeby przeciwdziałać tym zjawiskom trzeba znać stan rzeczy, czyli właśnie monitorować zjawiska przyrodnicze. Dlatego nie odpuścimy, będziemy pracować na naszych stacjach również tej jesieni.
Dr inż. Jarosław K. Nowakowski nadzoruje pracami Programu Badawczego Akcja Bałtycka i jest jego czynnym obrączkarzem. Koordynuje także Krajową Siecią Stacji Obrączkowania Ptaków. Autor licznych publikacji naukowych o charakterze przyrodniczym.
2020-05-20