W kolejnym wywiadzie zaprosiliśmy do rozmowy Leszka Herrmanna, wieloletniego trenera Uczniowskiego Klubu Sportowego Jastarnia i popularyzatora siatkówki w Jastarni. Rozmawiał Oskar Struk z MOKSiR Jastarnia
– W jaki sposób odkrył pan w sobie pasję do siatkówki?
– Od zawsze byłem związany ze sportem. Ze względu na specyfikę naszego regionu, większość czasu w trakcie wakacji spędzało się nad wodą, żeglując na jachtach, motorówkach i uprawiając windsurfing, zdobywając kolejne stopnie żeglarskie, instruktorskie
i trenerskie. Stąd moje zainteresowanie żeglarstwem do dnia dzisiejszego. Pasja do siatkówki przyszła w czasie nauki w szkole podstawowej w Jastarni. Stało się to dzięki nauczycielowi wychowania fizycznego, panu Markowi Bernadowi, który zaszczepił w naszych rocznikach zainteresowanie tym sportem. W późniejszym okresie udało się stworzyć zespół, z którym jeździliśmy po całym województwie, biorąc udział w turniejach i rozgrywkach ligowych, a ja
w tym czasie uzyskałem stopień instruktora a później trenera II klasy piłki siatkowej.
– Czy już wtedy wiedział pan, że zostanie trenerem?
– Gdybym nie został nauczycielem wychowania fizycznego, to siatkówka nigdy nie zaistniałaby w moim życiu w sensie zawodowym, gdyż wybrałbym zawód związany z morzem – zajęcie moich przodków. Jednak, gdy już zostałem nauczycielem, musiałem coś dzieciom zaproponować. Żeglarstwo, windsurfing i w okresie jesienno-zimowym siatkówka wydawały się naturalnym wyborem.
– Jaka jest zatem recepta na stworzenie klubu w małej miejscowości, któremu udało się osiągnąć sukcesy na poziomie ogólnopolskim?
– Prostej recepty nie ma. Na sukces sportowy składa się szereg czynników. Przede wszystkim trzeba trafić na utalentowaną grupę młodych ludzi z zapałem do ciężkiej pracy. Sport wyczynowy wymaga poświęceń. Niezbędne jest również zaangażowanie rodziców, którzy poświęcaliby swój czas, choćby zapewniając transport i opiekę w czasie zawodów. Przy korzystnym splocie tych czynników i znacznym nakładzie finansowym można osiągnąć dobry wynik, ale w pracy z młodzieżą nie jest on najważniejszy. Ważniejsze jest propagowanie zdrowego trybu życia i zachęcanie do uprawiania tzw. „sportu całego życia”, nie tylko siatkówki.
– Częstym zarzutem wobec trenerów młodzieżowych jest to, że wywołują zbyt dużą presję na wynik sportowy. Jak by się pan odniósł do tej opinii?
– Podstawowym pytaniem jest to, co stanowi miarę sukcesu. Medale, promowanie poszczególnych zawodników czy może ilość młodych ludzi przekonanych do uprawiania aktywnego trybu życia? W większych ośrodkach jest duża presja na wynik, gdyż wiąże się to ze zwrotem kosztów wyszkolenia otrzymywanych ze związków sportowych. Patrząc długofalowo, ważniejsze od „produkowania medali” jest to, żeby młodzież chciała uprawiać sport i każdego dnia pokonywała swoje słabości. Sport uczy pokory i hartu ducha, co przydaje się w codziennym życiu.
– Jest pan trenerem od ponad dwudziestu lat, jak na przestrzeni tego czasu zmieniło się podejście dzieci do sportu?
– Zmiana jest diametralna. Kiedyś dzieci większość wolnego czasu spędzały poza domem. Grały w palanta, klipę, siatkę, hokeja i piłkę nożną, gdzie np. za bramkę służyły dwa słupki czy brama wjazdowa. Sport był naturalnym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Wtedy było łatwiej namówić dzieci do wysiłku, gdyż nie miały tak rozproszonej uwagi. Dziś tych alternatyw jest mnóstwo. Obecnie dzieci realizują się w wielu dziedzinach i trudno jest je przekonać, żeby w pełni poświęciły się jednemu zajęciu.
– Pracuje pan z dziećmi i młodzieżą. Zapewne na tym etapie, częściej niż trenerem jest pan wychowawcą?
– Czasami trzeba zganić chłopców lub dopilnować, żeby po treningu ubrali czapkę. Jednak zazwyczaj na zajęcia przychodzą osoby chętne do pracy. Bez względu na umiejętności liczy się wychowanie poprzez sport, to że dzieci spędzają czas na hali pod okiem trenera, a nie szukają rozrywek, które nie służą ich rozwojowi. Siatkówka to sport na całe życie, dlatego jeśli na tym etapie odbijają piłkę, będą to robić również w dorosłym życiu – w hali, na plaży czy na podwórku. Bez względu na to jak potoczą się ich losy w wyczynowym sporcie, zostali „zarażeni” aktywnością fizyczną i to jest największą wartością mojej działalności.
– Skąd, pomimo upływu lat czerpie pan energię do dalszej pracy?
– Najważniejsze jest to, że wciąż mam w tym sporcie coś do zrobienia. Dzieci garną się do uprawiania siatkówki. Kończąc nasze gimnazjum, bez względu na to jaką szkołę wybiorą od swoich kolejnych nauczycieli słyszą: jesteś z Jastarni, to na pewno dobrze grasz w siatkówkę. Po drodze udało się wyszkolić kilku reprezentantów Polski, otrzymać ofertę pracy trenerskiej w bardzo dobrej ligowej drużynie. Jakość i ilość wyszkolonych przeze mnie podopiecznych jest najlepszym świadectwem, że to co robię ma głębszy sens.
– Przejdźmy do większej siatkówki, dlaczego w Pluslidze jest tak mało polskich trenerów, gdyż na najwyższym poziomie utrzymuje się jedynie Andrzej Kowal, szkoleniowiec Asseco Resovi Rzeszów?
– To jest bardziej pytanie do osób, które tych trenerów zatrudniają, czyli do prezesów klubów. Fakt jest taki, że od kilkunastu lat o sile polskiej siatkówki decydują trenerzy z zagranicy. Z drugiej strony brakuje trochę kandydatów, mogących ich zastąpić. Jest grupa byłych zawodników, którzy zostali trenerami. Jednak ze względu na długie kariery zawodnicze, brakuje im trochę podstaw teoretycznych, które są niezbędne do pracy w tym zawodzie.
– Nowym trenerem reprezentacji Polski został Włoch, Ferdinando de Giorgi. Jak dużym problemem może być fakt, że nigdy nie prowadził reprezentacji narodowej?
– Na pewno praca w klubie różni się od tej w reprezentacji. Trener musi wyselekcjonować określoną grupę zawodników, aby móc wdrożyć i realizować swój system gry. Jednak nie pracuje on z graczami na co dzień, dlatego kluczowy będzie czas w jakim trener będzie miał do dyspozycji wybranych reprezentantów. Sezon ligowy jest długi, dlatego szkoleniowiec musi wziąć pod uwagę takie czynniki jak: kontuzje, obniżki formy czy przypadki losowe.
Bez względu na osobę szkoleniowca, do osiągnięcia sukcesu potrzebna jest jeszcze odrobina szczęścia.
– Jednak bez względu na osobę trenera, w pierwszym roku pracy udaje mu się osiągnąć sukces. Później jednak przychodzi rozczarowanie. Z czego wynika ta prawidłowość?
– Wynika to z aspektu psychologicznego. Zawodnicy, przystępując do nowego projektu wykazują się większym zaangażowaniem. Każdy chce zapracować na zaufanie trenera. Później, gdy pojawia się pożądany rezultat, presja kibiców i sponsorów rośnie. Poza tym trudno jest przez kilka lat utrzymywać wysoką formę, każda reprezentacja miewa wzloty
i upadki. Kluczowe jest osiągnięcie szczytu formy w odpowiednim momencie, czyli w trakcie imprezy docelowej w danym roku. W 2017 roku będą to Mistrzostwa Europy, rozegrane
w naszym kraju na przełomie sierpnia i września.