W ramach rozmów z ludźmi z pasją postawiliśmy przyjrzeć się kondycji kina. Głos w tej sprawie zabrały właścicielki kina Żeglarz: Dagmara i Partycja Blindow. Dialogował Oskar Struk.
– Jaka była geneza powstania i działalności kina Żeglarz?
-Sam budynek powstał jeszcze przed wojną i był pensjonatem. Nazywał się „Janina”. Prawdopodobnie w miejscu, w którym teraz jest sala, wtedy znajdowała się stołówka. Później, w czasie wojny Niemcy zrobili sobie kino propagandowe. W latach 70. wyremontowano salę, która zachowała się po dziś dzień – z piecem kaflowym i napisem „Godziny lata płyną, lecz cóż wiecznie jest młode kino”. Nasza działalność zaczęła się 25 lat temu. Mój ojciec – Bogdan Blindow – wydzierżawił ten obiekt. Po jego śmierci ja przejęłam dzierżawę, a w 1999 roku go kupiłam. Jest to jedno z niewielu prywatnych kin w Polsce. Działamy tylko latem. Akurat w zeszłym roku obchodziłyśmy jubileusz 25-lecia.
– Kino Żeglarz można określić mianem „kina z duszą”. Na czym polega wyjątkowość tego miejsca?
– Jest wiele „kin z duszą”, ale u nas można poczuć taką – miejmy nadzieję, że nie będzie to nadużycie – magiczną atmosferę. Lubimy mówić, że czuje się u nas „zapach dawnych lat i ciepło winylowych płyt zagłuszających turkot projektora”. Nie da się ukryć, że tęsknimy za romantycznymi ideami. Jeszcze czasem puszczamy filmy z tradycyjnych, analogowych nośników, co też dodaje im wyjątkowości. Ponadto jest bardzo rodzinnie. Nasi widzowie nie są anonimowi, odwiedzają nas co roku. Po każdym seansie rozmawiamy godzinami o tych filmach, a potem o rzeczach zupełnie innych i tak tworzą się znajomości na całe życie. Właśnie dlatego bardzo ważna jest ta płaszczyzna emocjonalna. My naszych widzów bardzo dobrze znamy, znamy ich gusta filmowe. Przyjeżdżają bardzo inteligentni ludzie, potrzebujący obcowania z wyrafinowaną kulturą. Często chcą nadrobić tytuły, które umknęły im w ciągu roku, a my staramy się to umożliwić.
– Do jakiego odbiorcy adresujecie swój przekaz?
– Adresujemy swój przekaz do „wszystkich”, ale można wyróżnić dwie grupy: ludzi dojrzałych, którzy „są nauczeni chodzenia do kina”, wiedzą jaka jest różnica pomiędzy oglądaniem filmu w kinie, a np. w telefonie. Drugą dużą grupą widzów jest młodzież, która przychodzi na zorganizowane wydarzenia. Często odwiedzają nas surferzy, wybierający konkretne filmy zbieżne z ich zainteresowaniami. Odbiorca dojrzały ma bardziej urozmaicone podejście do repertuaru.
– Na czym polega specyfika młodych ludzi jako odbiorców kina?
– Oni wiedzą, co chcą oglądać. Doceniają specyficzny klimat naszego kina. Wraca moda na rzeczy w stylu retro, co przekłada się na zainteresowanie miejscem, choć niekoniecznie repertuarem. Po całym dniu woleliby raczej filmy lekkie, rozrywkowe, które pozwoliłyby im się zrelaksować. A my niestety rzadko dysponujemy takimi tytułami – stąd pomysł organizowania eventów z konkretnym, osiągalnymi dla nas tytułami. Zaczęło się trzy lata temu, gdy zorganizowaliśmy przegląd twórczości André Paskowskiego i były to filmy typowo surferskie. Akurat to wydarzenie zbiegło się z rocznicą jego śmierci. Dzięki współpracy z zaprzyjaźnionymi firmami, zorganizowaliśmy konkursy z nagrodami. To było pierwsze takie wydarzenie i cieszyło się dużą popularnością – musiałyśmy powtarzać pokazy następnego dnia. W tym roku planujemy co tydzień organizować imprezy tematyczne – surferskie, ale też takie jeszcze bardziej wpisujące się w klimat naszego kina. Też już wiadomo, że 5 sierpnia odbędzie się Jam Session ku pamięci „Daktyla”, bo to on był ich pomysłodawcą, a my staramy się przekuć jego inicjatywę w tradycję.
– Współczesny widz nastawiony jest na mnogość bodźców, rozbudowaną warstwę audiowizualną, jak przekonać go do wizyty w kinie w starym stylu?
– Są dwa nurty: nurt widza wychowanego na globalizacji, konsumpcjonizmie. On wybierze wizytę w multipleksie, który oferuje mnogość doznań. Z tego typu odbiorcą w zasadzie w ogóle nie mamy styczności. Druga grupa to nasz widz: inteligentny, któremu zależy na ambitnym kinie. Polityka dystrybutorów oraz ograniczenia techniczne powodują, że musimy wybierać określone filmy, a z innych jesteśmy zmuszone zrezygnować.
– Wspomniane ograniczenia techniczne powodują, że muszą Panie poruszać się w ramach określonych tytułów. Czy paradoksalnie jest to szansa na lepsze poznanie własnego odbiorcy?
– Podstawowym kryterium przy tworzeniu repertuaru jest dla nas jego jakość. Chcemy grać dobre filmy, ale też po części zmusza nas do ograniczenia repertuaru polityka dystrybutorów. Większość z nich zezwala na pokazy z nośników cyfrowych, przeznaczonych wyłącznie dla kin. My nie posiadamy sprzętu, który by je obsłużył, ponieważ wiąże się to z ogromnymi kosztami. Z tego powodu wiemy na jakiego rodzaju filmy możemy sobie pozwolić i nasz odbiorca też wie, czego może od nas oczekiwać – obcowania z kulturą raczej niszową. Odpowiadając zatem na pytanie – tak, dzięki konkretnemu rodzajowi prezentowanych treści przychodzi do nas określony typ widza, którego możemy lepiej poznać.
– Porozmawiajmy o dostępności kultury. Wielu odbiorców twierdzi, że jest ona za droga, dlatego muszą szukać alternatywnych źródeł. Czy ten problem dotyczy również kina?
– Oczywiście. Ostatnio sieć obiegła informacja, że bilety w jednym z multipleksów kosztowały niemal 40 zł na jeden seans. Przecież to absurd. Proszę zwrócić uwagę na paradoks – dotrzeć z kulturą do szerszej publiczności można obecnie tylko w dużych miastach. Najpierw pozwolono na upadek wielu, naprawdę wielu małych kin – wraz z początkiem tysiąclecia nastąpił pogrom kin działających w mniejszych miejscowościach – a potem organizuje się akcje jak „Legalna kultura”, które mają zachęcać odbiorcę do korzystania z legalnych źródeł. I, oczywiście, idea jest słuszna, ale we mnie i tak tli się żal, bo można było zapobiec temu procesowi i nie byłoby teraz problemu ani z dostępem do kultury, ani z jego ceną. Multipleksy mogą sobie pozwolić na okolicznościowe podnoszenie cen. Nasze kino musi pozostać konkurencyjne, zależy nam, żeby widzowie nie wychodzili od nas z przeświadczeniem, że stracili 30 zł i dwie godziny życia.
– Działając latem, kino Żeglarz daje mieszkańcom i turystom szanse na nadrobienie kinowych zaległości, powstałych w ciągu roku…
– Jest to celowy zabieg. Prowadzimy działalność sezonową. Ludzie przyjeżdżają na urlop, mają możliwość spokojnego nadrobienia zaległości, ba, my same chcemy nadrobić! Przez jakiś czas grałyśmy filmy, które miały premierę w styczniu danego roku, ale teraz doszłyśmy do wniosku, że nie ma problemu, aby zaprezentować film, który powstał we wrześniu minionego roku, czyli zaraz po zamknięciu kina w poprzednim sezonie. Staramy się przekuwać nasze wady i ograniczenia w zalety.
– Skąd czerpiecie Panie tyle pozytywnej energii do działania?
– Kino to styl życia. Większość swojego czasu w trakcie wakacji spędzamy w kinie. Jesteśmy wielopokoleniową rodziną, od 1966 roku związaną z kinem. Nasza praca jest szalenie ciekawa. Musimy być na bieżąco z nowościami, starać się trafić w gusta naszych widzów. Jest to pewne ryzyko. Każdego widza staramy się traktować wyjątkowo, poznajemy nowych ludzi, angażujemy się w różne projekty. Każdego roku przybywa nam nowych odbiorców, co jest najlepszym dowodem tego, że to, co robimy ma głębszy sens. Oczywiście dopadają nas wątpliwości, problemy się piętrzą, ale przychodzi wtedy choćby jeden widz i mówi: „to świetne miejsce, nie dajcie się, nie wyobrażam sobie wakacji w Jastarni bez wizyty u was”… Patrzymy na siebie porozumiewawczo i już znowu jesteśmy pewne, że nie damy się przeciwnościom.
– Co należy zrobić, aby kina w podobnym stylu do waszego, wciąż się rozwijały?
– Prowadzimy działania na wielu płaszczyznach, żeby to kino utrzymać. Naszą szansą jest konwergencja kultury. Chcemy, żeby w naszym kinie spotkały się różne dziedziny kultury. Na razie szukamy swojej drogi, aby poszerzyć grono odbiorców, nie ograniczając wyłącznie do filmów. Musimy zacząć eksperymentować, bo jako klasyczne kino – „Żeglarz” utonie.
– Jesteście Panie emocjonalnie związane z Jastarnią od wielu lat. Na czym polega wyjątkowość tej miejscowości?
– Jastarnia to przede wszystkim wyjątkowi ludzie. Mamy tutaj mnóstwo przyjaciół, przyjeżdżamy tu od wielu lat. Czujemy się częścią tej społeczności. Cieszymy się, że właśnie tutaj możemy prowadzić kino. Nie ma nic piękniejszego niż wschód słońca na środku zatoki, migające światełka na horyzoncie, spacery między rybackimi chatkami… Co roku czekamy na inaugurację kolejnego sezonu, a gdy przekręcamy klucz w zamku na koniec sezonu, łzy ciekną nam po policzkach. Przecież wiemy, że za rok wrócimy, ale to jest od nas silniejsze!
Rozmawiał: Oskar Struk
Wywiad został opublikowany w gazecie Ziemia Pucka.info - czerwiec 2017