We wrześniowym wywiadzie w ramach cyklu „Z pasją przez życie” do rozmowy zaprosiliśmy Karola Kłosa, pisarza i fotografa. Zdradził on nam: sposoby na szukanie inspiracji, istotę fotografii oraz własny punkt widzenia na właściwe kultywowanie tradycji kaszubskiej. Rozmawiał Oskar Struk z MOKSiR Jastarnia.
- W jaki sposób odkrył Pan w sobie zainteresowanie literaturą?
- Zaczęło się od nauki czytania. Dość szybko opanowałem tę umiejętność, dlatego wciągnąłem się w czytanie książek. Czytałem coraz więcej, na urodziny chciałem dostawać tylko książki. W tamtym czasie dostęp do literatury nie był powszechny. Zdobywałem ją poprzez wymianę kuponów loterii. Namiętnie je zbierałem i z czasem moja biblioteczka robiła się coraz bardziej pokaźna. Pierwszą książką, którą pamiętam były „Baśnie z dalekich mórz i oceanów.” Były to przygody dla dzieci dziejące się pod wodą. Przeczytałem ją kilkukrotnie, bardzo mnie zainspirowała i zapadła w pamięci do dziś. W okresie szkolnym pojawił się obowiązek czytania lektur, które niezbyt lubiłem. Czytałem natomiast wszystkie inne tytuły, znajdujące się w bibliotece szkolnej, która ogłosiła konkurs na największą liczbę przeczytanych książek w trakcie roku szkolnego. Pojawił się rys rywalizacji mobilizujący do czytania. Najbardziej lubiłem tytuły o tematyce przygodowej.
- Czy już wówczas wiedział Pan, że sam zajmie się pisaniem?
- To chyba jest zaraźliwe. W wieku 12 lat wydałem pierwszą swoją gazetę. Była ona napisana odręcznie, podzielona na rubryki. Opisywałem tam sprawy, które zazwyczaj należą do świata dorosłych. Zamiast grać z kolegami w piłkę, wolałem czytać książki i słuchać tego, co mówią rodzice. Pisałem również o polityce. Gdy moi rodzice to przeczytali stwierdzili: niemożliwe, tego nikt nie może zobaczyć. I tak, z powodu cenzury, moja gazeta wylądowała w piecu. Potem chciałem napisać encyklopedię Indian, gdyż bardzo interesowała mnie ta tematyka. Pierwotnie miała ona dotyczyć całego Dzikiego Zachodu. Ze względu na utrudniony dostęp do informacji, czerpałem je głównie z powieści. Zebrałem ich całkiem pokaźną ilość, ale ostatecznie nie udało mi się tego wydać.
- Pańską drugą pasją jest fotografia, która dobrze współgra z zamiłowaniem do pisania.
- Swój pierwszy aparat dostałem na Komunie Świętą, fotografowałem zaproszonych gości. Później zaczęła interesować mnie przyroda, zachody słońca czy wygląd ulic. Mam całą dokumentację fotograficzną Jastarni sprzed 20 – 30 lat.
- Równolegle doskonalił Pan swój warsztat pisarski…
- W liceum zacząłem pisać wiersze, głównie o tematyce miłosnej. Nawet pisałem wiersze kolegom, jako prezent dla ich sympatii. Później poszedłem do wojska. Tam stworzyłem cykl wierszy o stanie wojennym. Kolejnym etapem było pisanie opowiadań. Wówczas, w gazecie przeczytałem o konkursie literackim na dziennik inspirowany dziennikami Stefana Żeromskiego. Wysłałem swoją pracę na konkurs, ale nie doczytałem, że był on przeznaczony dla młodzieży szkolnej. Moja praca została doceniona i poza konkursem otrzymałem nagrodę książkową. Było to moje pierwsze wyróżnienie za twórczość literacką.
- To wydarzenie było inspiracją do powstania Pana pierwszej książki. Jak do tego doszło?
- Na konkurs przygotowałem 15 stron formatu A4. Mając już trochę tekstu pomyślałem: pociągnę to dalej. O powstaniu tej książki zdecydował czysty przypadek, gdyby nie konkurs, z pewnością bym jej nie napisał. Dopisałem 300 stron i wysłałem do kilku wydawnictw literackich. Nikt nie był zainteresowany wydaniem. Nie chcąc marnować swojej pracy, postanowiłem skorzystać z wydawnictw, drukujących na zamówienie. Moja książka pojawiła się również w księgarniach internetowych. Wydałem ją pt. „Latarnik” po jakimś czasie napisałem drugą cześć pt. „Latarniczka”.
- Swoją debiutancką książkę pisał pan 6 lat. Jak przebiega proces tworzenia takiego dzieła?
- W tej materii dominują dwie szkoły. Pierwsza, której orędownikiem był Ryszard Kapuściński zakłada, że przed przystąpieniem do pisania trzeba dużo przeczytać, iść na miejsce, w którym dzieje się akcja. Gdy, np. morderca biegnie ulicą, a policja nie może go złapać, to nie może dziać się to w miejscu, gdzie są kamery monitoringu, gdyż jest to nieautentyczne. Autor musi to wszystko sprawdzić, przebiegając nawet trasę, żeby zweryfikować ile powinno zająć to bohaterowi.Druga, reprezentowana przez Wiesława Myśliwskiego, nie przewiduje gromadzenia pokaźnych materiałów przed rozpoczęciem pisania. Nawet, gdy coś sobie zaplanuje, to bohaterowie żyją swoim życiem. Autor nie wie nawet, co będzie za dwadzieścia stron. Mi dużo bliższa jest ta druga szkoła. Nie zbieram dokumentacji, staram się pisać zgodnie z własną weną twórczą. Mam jedynie ogólny zarys tematyczny, w jakim powinna się mieścić powieść. Zresztą, na takim założeniu opiera się literatura fantasty.
Debiutancka książka „Latarnik” powstawała przez sześć lat. Zaraz po niej powstała „Latarniczka”. Fikcja miesza się tu z rzeczywistością
- Jednak, czytelnikom może mylić się fikcja literacka z wydarzeniami autentycznymi…
- Tak, to się bardzo często zdarza. Przy okazji wydania mojej pierwszej książki miałem głosy krytyczne od czytelników, doszukujących się w bohaterach postaci autentycznych. Dlatego w drugiej książce umieściłem klauzulę, ze wszystkie postacie są przypadkowe, a sytuacje zmyślone. W związku z tym, że piszę o osobach i wydarzeniach związanych z naszymi terenami, to bardzo wielu mieszkańców próbuje się w nich odnaleźć.
- Dokumentuje Pan dzieje Jastarni od wielu lat. Jak zmieniła się ona i jej mieszkańcy na przestrzeni lat Pańskiej działalności?
- Mieszkamy w bardzo specyficznym miejscu, gdyż większość miejscowych żyje z turystyki. To wymusiło zmiany architektoniczne, polegające na rozbudowie mieszkań. Bardzo dużo ludzi stało się przedsiębiorcami. Kiedyś ze względu na bariery logistyczne byliśmy bardziej odizolowani od świata. Teraz jest dużo łatwiej, stajemy się bardziej obyci w świecie, wciąż akcentując przywiązanie do tradycji kaszubskiej. Stała się ona jednak skomercjalizowana, będąc czynnikiem wyróżniającym, mogącym przyciągnąć turystów. Powinniśmy pielęgnować naszą tożsamość, regionalizm, aby móc zachować je dla kolejnych pokoleń. Doskonałym narzędziem do gromadzenia wspomnień są książki i fotografie.
- Co stanowi istotę fotografii?
- Z upływem lat zauważyłem, że coraz mniej fotografuję. Dawniej skupiałem się na fotografowaniu przyrody i natury. Teraz bardziej interesują mnie ludzie. Aparat zabieram przeważnie na wieczorki autorskie. Fotografia pozwala zatrzymać w kadrze ulotne chwile i to jest jej największą siłą.
- Pracuje Pan jako latarnik. Jak wpływa to na Pańską działalność artystyczną?
- Czysto praktycznienie daje mi bardzo dużo, bo podczas nocnego dyżuru mam dużo czasu na pisanie. Taka praca skłania do refleksji, którą można przełożyć na słowo pisane czy fotografię.
- Skąd Pan czerpie tyle pozytywnej energii do działania?
- Myślę, że nie ma jednego czynnika. Jest to kwestia cech charakteru. Żeby móc uczestniczyć w życiu kulturalnym, trzeba włożyć w to dużo wysiłku, gdyż wiąże się to z koniecznością dojazdu do większych miejscowości, dlatego należy wykazać się determinacją, chcąc być ciągle aktywnym w tej branży.
- Jakie korzyści wynikają z uczestnictwa w wieczorkach autorskich?
- Bardzo dużo się na nich dowiaduję. Konfrontuje swój styl pracy z innymi autorami. Poznaję ich warsztat pracy. Ta wymiana doświadczeń pozwala mi zwrócić uwagę na aspekty, których wcześniej nie dostrzegałem.
- Do jakiej grupy docelowej adresuje Pan swój przekaz?
- Nie mogę powiedzieć, że piszę dla wszystkich, bo jest to praktycznie niemożliwe. Pierwszych książek nie pisałem z myślą o czytelnikach, a ze względu na swoją potrzebę tworzenia. Po wydaniu debiutanckiej książki, przyszło myślenie o docelowym odbiorcy, którym stały się kobiety, gdyż to one najczęściej sięgają po literaturę.
Wywiad został opublikowany w gazecie Ziemia Pucka.info - wrzesień 2018