Rozpoczynamy nowy cykl rozmów z wyjątkowymi mieszkańcami gminy Jastarnia, dla których pasja jest motorem napędowym do działania. Z Henrykiem Kohnke, dwukrotnym medalistą paraolimpijskim w podnoszeniu ciężarów, rozmawia Oskar Struck
- Skąd zrodził się pomysł na uprawianie tak niszowej dyscypliny jak podnoszenie ciężarów?
- Wówczas byłem jedyną osobą niepełnosprawną, która trenowała przy pełnosprawnych, w klubie LZS Herkules Jastarnia. Szukałem możliwości jak mógłbym podnosić ciężary, pomimo niepełnosprawności. Okazało się, że mogę wyciskać sztangę na leżąco. Pierwsze próby były udane, co mnie zachęciło. Nie było jednak mowy o żadnej karierze, gdyż wyciskanie sztangi leżąc nie było dyscypliną, a jedynie konkurencją trójboju siłowego.
- Kiedy pojawiła się szansa, żeby zająć się tym sportem na poważnie?
- Na początku w ogóle nie było świadomości, że jest taki sport jak podnoszenie ciężarów osób niepełnosprawnych. Pierwsze mistrzostwa Polski odbyły się w 1973 roku i mało kto wtedy o tym wiedział. Ciężary sprawiały mi ogromną przyjemność, gdyż znalazła się dyscyplina, w której mogłem rywalizować z pełnosprawnymi, ale absolutnie nie myślałem o starcie na zawodach międzynarodowych. Najważniejsze, że zostałem zaakceptowany przez grupę i mogłem się w tym realizować. To było prawdziwa integracja. O możliwości udziału w zawodach dowiedziałem się przez przypadek. Jeżdżąc na zawody z sekcją pełnosprawnych prowadzoną przez Bronisława Wysockiego, spotkałem osobę, która była organizatorem zmagań niepełnoprawnych. Postanowiłem spróbować swoich sił.
- Jak Pan wspomina swój pierwszy start?
- Mój pierwszy start odbył się w roku 1976 w Tczewie. To były mistrzostwa okręgu. Uzyskałem wtedy wynik 110 kilogramów, co ciekawe ówczesny mistrz polski osiągał 115 kilogramów. Zostałem mistrzem okręgu, a na swoich pierwszych mistrzostwach Polski w Lublinie w 1977 roku zdobyłem brązowy medal.
- Dzięki ciężkiej pracy i uporowi, udało się Panu pojechać na igrzyska paraolimpijskie w Seulu…
- W założeniu jeden sportowiec miał zdobyć ich kilka, dlatego preferowano lekkoatletów i pływaków. Ja już wtedy byłem dwukrotnym mistrzem Europy i nie widząc o tym, rekordzistą świata. Na igrzyska pojechałem tylko dlatego, że zwiększono liczbę ciężarowców do pięciu, w przeciwnym razie trener zostałby pozbawiony możliwości wyjazdu. Decydujący o moim udziale był fakt, że dodatkowo rywalizowałem w zawodach tenisa stołowego. Na Igrzyska jechałem z pewnymi obawami, gdyż dotychczas nie miałem okazji konfrontować się z zawodnikami spoza Europy.
- Ostatecznie skończyło się złotym medalem i rekordem świata…
- Byłem bardzo dobrze przygotowany. Wiedziałem, że muszę być dużo lepszy od przeciwników, bo w przypadku równego wyniku sędziowie będą faworyzować gospodarzy. Zresztą, tamte igrzyska zapisały się w historii, jako niezbyt uczciwe. Obawy okazały się nieuzasadnione, gdyż przeciwników pokonałem o 20 kilogramów, już w pierwszym podejściu. Później chciałem pobić rekord świata, gdyż nie wiedziałem, że dokonałem tego w pierwszej próbie. Gdybym wiedział, to inaczej rozłożyłbym siły i wynik mógł być jeszcze bardziej okazały.
- Czy tamten start można nazwać spełnieniem marzeń?
- Tylko na igrzyskach rywalizowaliśmy przy pełnej publiczności. Gdy podczas otwarcia pierwszy raz zobaczyłem 90 tysięcy osób, wstąpiła we mnie nowa energia i duma, że mogę reprezentować Polskę na największej imprezie sportowej na świecie. Jest to najpiękniejsza chwila. Jedyny niedosyt stanowił fakt, że ze względów politycznych, organizatorzy zrezygnowali z odegrania hymnów narodowych.
- Na kolejne igrzyska jechał Pan w roli faworyta…
- Tak, najważniejsze było, żeby powtórzyć ten sukces. Niestety przed zawodami musiałem zbijać wagę, co odbiło się na mojej dyspozycji. Ostatecznie do złota zabrakło niewiele, ale musiałem uznać wyższość przeciwnika.
- Co sprawiło, że udało się Panu osiągnąć tak ogromne sukcesy?
-Zawsze miałem w sobie duszę sportowca. Od początku chciałem być najlepszy. Osiągając początkowe rezultaty na poziomie 60 kilogramów, już wtedy pytałem się o to, jaki wynik uzyskują najlepsi. Najważniejsza jest wiara we własne możliwości i ciężka praca.
- Po zakończeniu kariery postanowił Pan zostać trenerem, szkoląc swoich następców…
- Dzięki wybudowaniu hali sportowej, mogliśmy wystartować z sekcją siłową. W międzyczasie robiłem uprawienia trenerskie, które wzbogaciły moją wiedzę. Ciężary zawsze były dla mnie życiową sprawą. Wielką satysfakcje daje mi fakt, że młodzież garnie się do uprawiania tego sportu, pomimo że nie jest on tak popularny jak siatkówka czy piłka nożna. Należy podkreślić ogromny sukces Kamila Strucka, który jest rekordzistą świata. Również Kamila Lorek zdobyła tytuł mistrzyni świata w 2014 roku. Posiadaczem największej liczby tytułów jest Martin Trety: dwukrotny Mistrz Świata w Wyciskaniu Leżąc oraz Mistrz Europy w Trójboju Siłowym. Obecnie bardzo ciężko jest dochować się seniora, ponieważ nie jest to sport dochodowy i młodzież musi rezygnować z treningów, na rzecz nauki i pracy zarobkowej.
- Sport wyczynowy wymaga poświęcenia natury zdrowotnej. Jednak jakie korzyści Pana zdaniem płyną z rekreacyjnego uprawiania sportu?
- Sport uczy pokory, hartu ducha. Mnie cieszy, że młodzież wciąż chce być dobrze zbudowana. Ważniejsze jest, że jeden zachęca drugiego do uprawiania sportu i dzięki temu tworzy się grupka, która się wzajemnie mobilizuje do ciężkiej pracy.
- Jest Pan przykładem tego, że dzięki pasji można przenosić góry. Skąd, pomimo upływu lat bierze pan tyle energii do działania?
- Kluczowe jest mieć przekonanie do tego, co się robi. Ja wierzę w swoich podopiecznych. Staram się myśleć pozytywnie, nie zrażać się niepowodzeniami. Obecnie czuję się spełniony. Cieszę się, że mogę zajmować się tym, co kocham, dzieląc się swoją pasją z innymi.
Trenuje sekcję siłową na hali sportowej w Jastarni
Wywiad został opublikowany w gazecie Ziemia Pucka.info - listopad 2016