Ludzie dzielą się na tych, których coś gna po świecie, więc podróżują po różnych krajach, oraz na tych, którzy wolą własne miasto i swój kąt, gdzie znajdują poczucie bezpieczeństwa i potrzebny im spokój. Ja należę do tej pierwszej grupy.
Chciałam całym sercem ogarnąć cały świat, zwiedzić jak najwięcej i nie tracić żadnego dnia na nieaktywne życie. Tak było w młodości. Z upływem czasu moja pasja stawała się coraz słabsza i dopiero wtedy zaczęłam dostrzegać chabry w zbożu i piękno zachodzącego słońca w mojej ojczyźnie.
Po przejściu na emeryturę pojechałam do Juraty. Nie z wyboru, ale dlatego, że należało zająć się domkiem, który odziedziczyłam. Mały, zbudowany przed wojną, posiada kuchnię z fajerkami, kaflowy piec i drobiazgi. Przetrwała w nim dusza i klimat tamtych czasów.
W kolejnym roku zapragnęłam znowu pojechać do Juraty i wtedy zadałam sobie proste pytanie: dlaczego? W Polsce jest przecież wiele nadmorskich kurortów, a na świecie ogromna liczba takich miejsc, gdzie stale świeci słońce. Obecnie przyjeżdżam tu co roku. Patrzę na ludzi, którzy wolno spacerują po deptaku, oglądam najpiękniejsze zachody słońca nad zatoką. Rano wychodzę nad morze, piję kawę w historycznej „Kossakówce” i tyle. Tak, pozornie wszystko. Jednak dłuższy kontakt z Juratą pozwolił mi odkryć jej wyjątkowość. Nawiązałam kontakt z wieloma ludźmi. Okazało się, że bywa tu prawie wyłącznie polska inteligencja. Mniej zamożni zbierają pieniądze przez rok na urlop w Juracie, a zamożniejsi kupują drogie apartamenty i mieszkają tu latem z rodzinami. Mówią, że to miejsce jest może ostatnią oazą przedwojennego klimatu. Razem słuchamy w kościele bardzo pięknych koncertów muzyki klasycznej i barokowej, wieczorem w kawiarni „Elita” słuchamy pianisty, który gra przedwojenne szlagiery. Oprócz tego odbywają się codziennie spektakle w postaci filmów, przedstawień, kabaretów, odczytów, spotkań autorskich pod namiotem przy Hotelu „Bryza”. Cudowną atrakcją jest organizowane corocznie Lato Muzyczne.
Nigdzie w Polsce nie widziałam tak ogromnych drzew i krzewów. Stuletnie sosny są oplecione bluszczem, z którym czasem mają ponad metr średnicy w pniach. Natomiast paprocie przybierają wysokość człowieka. Zauważam, że powstaje tu coraz więcej apartamentowców zbudowanych na placach, na których rosły te piękne sosny. Mam nadzieję, że wkrótce nastąpi zatrzymanie tego procesu.
A teraz czas na odpoczynek na „Ławeczce szczęśliwego dzieciństwa ofiarowanej współczesnym dzieciom przez pokolenie dawnych dzieci” na końcu ulicy Ratibora.
Jadwiga Szumska-Kowalska
Artykuł ukazał się w gazecie Ziemia Pucka.info nr 87, wrzesień 2016